Dawno tu nie pisałam, ale czuję że muszę się uzewnętrznić...
Niewielu wie, że mam liczne rodzeństwo. Jest nas w sumie 5-cioro. Dwójka z nich żyje, a dwójka nie, ja jestem najstarsza... W nawiązaniu do ostatnich wydarzeń czuję, że muszę i chcę dać świadectwo.
Choroba nie jest problemem. Problemem jest to, że niektórzy nie są w stanie przyjąć ogromu tej miłości jakie daje dziecko chore. Tego, że okaże się, jak bardzo mają zatwardziałe serce, bo właśnie te chore, niepełnosprawne dzieci dają taki ogrom miłości, a te wszystkie obecnie krzyczące osoby nie są w stanie tego przyjąć, bo to je w pewnym sensie... zabija.
Mój brat jest niepełnosprawną osobą i choć niejednokrotnie jego choroba jest pewnym krzyżem dla naszej rodziny, a szczególnie dla rodziców, to z drugiej strony jest wielką lekcją miłości i cierpliwości dla nas wszystkich. Najbardziej po ludzku cieszy mnie to że mogę się do niego przytulić i czuję wielką wdzięczność za niego.
Ktoś powiedziałby, że jest "bezużyteczny" dla społeczeństwa, bo praktycznie nic nie jest w stanie zrobić sam - nie mówi, nie chodzi, nie widzi, sam nie je, nosi pampersy i... długo mogłabym wymieniać kolejne jego schorzenia... a prawda jest taka, że takie osoby mają pomóc NAM się zbawić i nawrócić... To nie TAKIE dzieci są "problemem", to my-tzw. "zdrowi" mamy sami ze sobą problem, a takie dzieci jeszcze bardziej uwydatniają jakimi zadufanymi w sobie egoistami jesteśmy...
Zapominamy (albo nie chcemy pamiętać), że decydując się na współżycie powinniśmy w 100% ponieść konsekwencje, być odpowiedzialnym i przyjąć dziecko które się poczęło, jakie by nie było. Dlaczego za chwilę przyjemności niewinne dziecko ma przypłacać życiem, w imię czego... mojego wygodnictwa i egoizmu? Różne są w życiu sytuacje, ale dorosłym, kobietą i mężczyzną się jest jeśli bierze się wszystko na przysłowiową klatę. ZAWSZE jest jakieś wyjście, a zabicie nim nie jest, jest tchórzostwem i ucieczką.
Jeśli my nie obronimy tych najmniejszych, to kto ich obroni, kto będzie o nie walczył?
Kochajmy, a nie używajmy się wzajemnie w imię własnego egoizmu.
Miłość=Odpowiedzialność.
Ks. Dziewiecki dobrze prawi:
Miłość to DECYZJA zachwytu, TROSKI o czyjeś dobro. Decyzję podejmuje cały człowiek, a nie tylko jego ciało, popędy, emocjonalność.[...]
To nie wina Jezusa, św. Jana Pawła II czy kościoła... to moja i Twoja wina. Jesteśmy sami sobie winni, że nie podchodzimy odpowiedzialnie do życia. Żądamy zmian, wszyscy są za zmianami, szczególnie tymi politycznymi, a czy ja albo Ty coś z tym zrobiliśmy, daliśmy coś od siebie? Tzw. "gębą" potrafi każdy, a rąk do pracy brak. Zacznijmy od siebie.